Pierwszy
tydzień diety Natur House mam za sobą...
I pierwszy malutki
sukces -dwa kilogramy w dół!!! Mam nadzieję, że mój organizm mi
za to podziękuje... Bo jakby na to nie patrzeć właśnie otrzymał
lżejsze warunki pracy i to bez strajku!!!
Tyle
mniej dźwiga mój organizm...
Nie
będę Wam opowiadała bajeczek jak łatwo i przyjemnie schudłam... Bo prosto nie było... Wprawdzie moja dietetyczka nie stała nade mną z rózgą, nie groziła palcem, ale i tak czułam ciężar
wyzwania... Przecież trzymacie za mnie kciuki, nie mogę Was zawieść
i siebie!!!
Najtrudniejszą
przeszkodą w walce o lepszą sylwetkę okazał się wysiłek
fizyczny. Wszak głoszą wszem i wobec, że ruch
to zdrowie - a ja ćwicząc o mało nie wyzionęłam ducha! No cóż, zaparłam się... Przekopałam pół ogrodu (to akurat
uwielbiam), odkurzyłam rowerek treningowy, poćwiczyłam na siłowni
pod chmurką w Czerwionce i spróbowałam Zumby w CKE w Czerwionce.
Tak
wyglądałam po lekcji Zumby... Chociaż myliłam kroki, zdyszałam się
jak stara lokomotywa, wylałam siódme poty z pewnością ponownie
skorzystam, gdyż taniec połączony z gimnastyką sprawił mi niezłą
frajdę...
Z
posiłkami sprawa wyglądała dużo prościej...
Nie czułam
głodu, burczenia brzucha -jak to bywało przy wcześniejszych
dietach... Pięć posiłków dziennie bogatych w warzywa, owoce, nabiał, mięso, potrafi nakarmić człowieka... Nie złamało mnie ciasto w
dzień matki, smaczne posiłki mojej rodzinki, a nawet ciasto z
jabłkami, które upiekłam najbliższym w sobotę... Trzymałam się
bez najmniejszego potknięcia... Do czasu, aż mój kochany Andrzejek
w poniedziałek przywiózł swojski chleb upieczony przez kolegę z
pracy... Walczyłam z własnym sumieniem... Przegrałam z
kretesem. Zamiast przewidzianej kolacji, zjadłam zakazaną kromkę
chleba z masłem i szczypiorkiem!!! Zrozumcie, ten chlebuś
przyjechał do mnie, aż z Słopnic, wypiekany w tradycyjny
sposób, przez fajnego faceta Czesława... Grzechem byłoby nie
spróbować... Jeden błąd nie może położyć całego
planu... Walczę dalej!!!
Przyjemna
była moja dzisiejsza wizyta w Natur House. Pani Ewa mnie zważyła, doradziła oraz zarządziła nowy plan na drugi tydzień
diety... Dodatkowo mnie pochwaliła za utratę kilogramów, a na
wiadomość o wpadce chlebowej nie dostała ataku histerii...
Za
mną dopiero początek drogi pełnej zakrętów i wybojów. Raz
popełniłam małe wykroczenie, ale na szczęście moja pani dietetyk
nie wypisałam mi mandatu. Jak drogowskaz wskazuje najlepszą
drogę do celu... Wiem, że mi się uda. Liczę, że nadal będziecie
trzymać za mnie kciuki, a tych z Was co chcą podjąć się podobnego
wyzwania zapraszam do Natur House do Czerwionki-Leszczyn lub
Rybnika!
Gratuluję i trzymam kciuki za dalsze sukcesy.Po dzisiejszej rozmowie chyba wjechała mi Pani na ambicję (zawodową:) )i chyba też zacznę kontrolować moją dietę.Może obie 10 czerwca będziemy trochę lżejsze?
OdpowiedzUsuńZobaczymy.Pozdrawiam gorąco.M
Pani Maju miło mi,że mogłam panią zmotywować...Mam nadzieję ,że 10 nie przyjedzie pani z wagą ....Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńJa też walczę ze swoimi słabościami...Wstyd mi ,że tak wyglądam ...Nikomu nie powiedziałam o odchudzaniu ...Przed koleżankami udaje ,że lubię siebie ..A w porównaniu z tobą Aniu mam dużo do stracenia.Doceniam twoją odwagę...Może więcej osób nie będzie się bała przyznać do słabości.Pozdrawiam Myszka S.
OdpowiedzUsuńDroga Myszko odchudzanie zaczyna się w głowie...Wiele osób kiedykolwiek borykało się z nadwagą. Ja moje odchudzanie traktuję jak coś naturalnego.
OdpowiedzUsuńTrzymam za ciebie kciuki.Dasz radę. Ja też odchudzałam się u pani Ewy i schudłam 10 kilo.Pozdrawiam Monika
OdpowiedzUsuń:) mam nadzieję ,że dobre nawyki zostały :) pozdrawiam cieplutko :)
UsuńDzięki za kciuki.Miło mi się czyta takie słowa,dałaś rady ,to ja też dam.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń